Archiwum maj 2007, strona 2


Superbabcia
Autor: pika
16 maja 2007, 17:12
Mialam napisac prace o problemach osob starszych. W tym celu zadzwonilam do babci bo stwierdzilam, ze ona bedzie najlepszym zrodlem wiedzy na ten temat. Najpierw opiszę sytuację babci, potem przytoczę rozmowę. Babcia ma 81 lat, w zeszłym roku na raka umarł jej mąż, a mój dziadek. Od kilkudziesięciu lat ma ciągle umierać (według lekarzy) bo ma dość dużą dziurę w sercu. Jednak wbrew im jest sprawną staruszką, jak na swój wiek- sama się sobą zajmuje, codziennie chodzi do kościoła i na cmentarz, kilka miesięcy temu, jak zwykle nikomu nie mówiąc, wsiadła do pociągu i zupełnie sama pojechała do Gdyni (a mieszka na Mazurach) odwiedzić koleżankę. Kiedy zapytałam babcię jaki jej zdaniem jest jej największy problem, to zamiast wymieniać doskwierające jej niedogodności wykrzyknęła „Ależ jakie ja mogę mieć problemy Martusiu! Ja mam wspaniałe życie!”. Wprawiło mnie to w takie osłupienie, że aż na chwile zamilkłam. Po chwili jednak kontynuowałam i zapytałam ją czy nie doskwiera jej samotność, to że córki i syn nie odwiedzają jej zbyt często, przecież dziadek umarł niedawno… Babcia się chwilę zastanowiła i powiedziała mi, że jej największym szczęściem jest szczęście jej dzieci i ona nie chce na nich narzekać, bo cieszy się, że mają swoje w miarę udane życie, a jak już się za długo nie odzywają to sama do nich dzwoni, albo jedzie na niezapowiedzianą wizytę . A z dziadkiem przeżyła całe życie, bardzo jej go brakuje, ale ma teraz czas dla siebie. Powiedziała, że może sobie oglądać programy w TV które chce, jeść to na co sama ma ochotę… Nigdy bym się po swojej babci nie spodziewała takiego optymizmu! Jednak chciałam się dowiedzieć o jakieś jej problemy więc zapytałam o pewniak (moim zdaniem) czyli pieniądze i zdrowie. No przecież wiem, ze w tych sferach nie może być jej za dobrze... I tu moja babcia mnie zadziwiła kompletnie. Co do pieniędzy, to powiedziała, że jak na jej potrzeby to jej zupełnie wystarcza, nawet odkłada coś dla wnuków. No a zdrowie, to ona codziennie dziękuje Bogu, że udało jej się dożyć sędziwych lat mimo problemów zdrowotnych, które ją męczyły przez całe życie. Pomyślałam, że mam wzorową babcię, która nie ma postawy roszczeniowej i w dodatku umie korzystać z życia! Nie patrzy na negatywne strony swojego położenia, tylko cieszy się z tych pozytywnych. Nie narzeka, nie zrzędzi (właściwie, to nigdy tego nie robiła) tylko sobie spokojnie żyje zadowolona. Myślę, że kluczem do tego jej spokoju i zadowolenia jest przeżyte szczęśliwe życie w jej poczuciu. Nie żałuje niczego, nie ma do nikogo żalu i dlatego nie jest zgorzkniała. Bez pomocy psychologa wie, co jest w życiu najważniejsze, wie, że nie ma co patrzeć tylko na te przykre strony życia. Zaczęłam podziwiać moją babcię.
Wracam do rzeczywistosci...
Autor: pika
15 maja 2007, 20:57
I znowu to samo, i znowu powrot do Trojmiasta, do szarej rzeczywisotsci w ktorej czuc dotkliwy brak Onego. Dotkliwy az bolesny, mimo ze ostatnio prawie bez przerwy ze soba przebywalismy. Juz mam tego dosyc, a czeka mnie jeszcze rok osobno :( :( :( a juz najgorsze w tym jest to, ze nie musi tak byc, ale bedzie, bo ja nie umiem z nim na ten temat porozmawiac. Wracam do rzeczywistosci..
Odzyskalam spokoj ducha.
Autor: pika
13 maja 2007, 22:28
W koncu zdobylam sie na szczera rozmowe z mama. Powiedzialam jej dlaczego jej nie odwiedzam, dlaczego sie separuje... Zapytalam "Mamo zastanow sie, czy to normalne, ze dziecko musi sie separowac od rodzicow aby moc normalnie zyc??" I wtedy mama pekla i do przyznala mi wszystko, ze mnie krzywdzila i nadal krzywdzi, ze robila mi na przekor, ze popelnila wiele bledow... Plakala i zapytala mnie czy naprawde byla najgorsza matka. Ja zgodnie z prawda nie zaprzeczylam, tylko powiedzialam, ze byla mama trudna i ze popelnila wiele bledow. Wymagalo ode mnie duzo silnej woli, zeby nie zaprzeczyc od razu, tylko zacisnac zeby i powiedziec prawde. Mama mnie za wszystko przeprosila i powiedziala, ze mnie bardzo kocha, ze jest ze mnie dumna i ze jestem taka jaka ona mnie sobie wymarzyla. Choc, jak dodala, nie ma w tym jej zaslugi. Troche stanela prawdzie w oczy, nie wiem czy trwale, czy tylko chwilowo, ale stalo sie dla mnie cos waznego. Przyznala mi racje- juz nie musze sie zastanawiac tak jak wczesniej czy moze ja sobie tego wszystkiego nie wymyslam. Nie wymyslam. Jasno potwierdzila, ze mnie skrzywdzila. Chociaz tyle. Staram sie nie cieszyc, zeby potem nie czuc wielkiego rozczarowania jak sie okarze, ze to tylko chwilowe olsnienie. Ale przynajmniej pdzyskalam spokoj ducha.
POCZUCIE WINY
Autor: pika
11 maja 2007, 20:52
Dzis u mojego terapeuty zdalam sobie sprawe, ze jedynym uczuciem, ktore mnie gna do domu jest poczucie winy. Przez wiele, wiele lat myslalam, ze to co czuje jest tesknota, ale mylilam sie. Te charakterystyczne nudnosci, takie delikatne nudnosci dotkajace szyji to nie tesknota. To pieprzone poczucie winy. Ze jestem zla corka, ze nie daje z siebie wszystkiego, ze oni nie sa ze mnie zadowoleni, ze sprawiam im bol, ze nie jestem z nimi a przeciez maja tylko mnie. To wszystko mnie dzis bardzo dopadlo. I rzutuje na dzisiejszy dzien. Juz jadac do Onego w pociagu bylam zla. Kiedy go zobaczylam na peronie, nie przeszlo mi, lecz jeszcze bardziej sie wzmocnilo. Potem doszlam do wniosku, ze to przeciez znowu moje poczucie winy mowi mi, ze powinnam pojechac do domu, bo rodzice tego chca. Ale rozum pyta, po co? Po kolejne upokorzenia? I zamiast sie cieszyc Obym, jestem zla. I jeszcze zla jestem, ze jestem zla a nie zadowolona. I nie wiem co mam zrobic, dzis nie mam sily sobie z tym poradzic. Onego wypchnelam na silomnie i siedze przed kompem trawiac po raz kolejny swoje dziecinstwo. I znowu lize rany. I znowu placze. Zycie mnie strasznie boli.
"Wierze w nas, czas w cos uwierzyc..."
Autor: pika
10 maja 2007, 15:24
Nie moglam sie zalogowac tu ostatnio- juz myslalam,ze mi sie blog skasowal jakos lub co gorsza ktos mi go skasowal. No ale wszystko wrocilo do normy! Weekend majowy minal mi pod znakiem milosci i wzajemnej ponownej fascynacji z Onym. Bylo naprawde wspaniale- oboje stwierdzilismy, ze jest z nami coraz lepiej, coraz bardziej sie do siebie zblizamy, poznajemy siebie, zakochujemy sie w sobie. A nie sadzilam, ze mozna jeszcze mocniej. Onego nie poznaje- widze po nim, ze sie do mnie zbliza, przynal, ze duzy wplyw mial na to fakt, ze przestal sie "ogladac za siebie" na ex, ze wlasciwie zerwali kontakt. Poczulam uklucie w sercu jak to powiedzial, ale wdzieczna jestem, ze nie bal sie powiedziec prawdy- ze mial odwoage to powiedziec, o co go wczesniej bezskutecznie prosilam. No tak czy siak, z nikim sie tak wczesniej nie czulam, nikt mnie tak nie rozbrajal, przy nikim wczesniej nie czulam sie tak szczesliwa, wyluzowana. Na nikogo tyle nie czekalam, nikomu nigdy nie okazalam tyle cierliwosci. No w koncu pare miesiecy siedzialam z zacisnietymi zebami i czekalam na jego milosc. Na pewno sie oplacalo:) "Wierze w nas, czas w cos uwierzyc, zyjmy tak, jakby jutra mialo nie byc, choc cos zlego spotkalo nas kiedys, trzeba to przezyc jakby jutra mialo nie byc..." ps. wczoraj wieczorem od Niego wrocilam, a jutro jade do niego na weekend... przekupil mnie skubaniec:)