09 września 2007, 23:25
Wczoraj sie zegnalam z Londynem... To bylo cos naprawde niezapomnianego. Moj manager powiedzial, ze jesli bede chciala wrocic, to mam u niego prace, niektorzy klienci plakali razem ze mna, dostalam od nich bardzo duzo pozytywnych wzmocnien. Kolega z pracy, Nick powiedzial, ze bedzie mu brakowalo mnie z moim temperamentem, ze z nikim sie tak dobrze w pracy nie bawil (notabene kiedy mielismy razem zmiane naprawde wyprawialismy rozne rzeczy np. rzucanie pustymi butelkami do kosza... zawsze przy okazji rozpieprzalam wszystko wokol:)) i ze chce mnie odwiedzic w Polsce zanim wyjedzie do Stanow. Kolezanka powiedziala, ze jesli sie bede wybierac do Australii to mam u niej miejsce... Siedzialam i czulam ze zamykam bardzo wazny rozdzial w swoim zyciu. Nawet powrot do domu autobusem byl przezyciem, bo chlonelam kazda sekunde. W domu lezalam i nie moglam zasnac, bo odbieralam Londyn wszystkimi zmyslami. Tym razem halasliwi sasiedzi byli czescia nocy, nie denerwujacym elementem.
Ladujac w Polsce sie wzruszylam. A mialam obawy czy nie bede chciala wracac pierwszym samolotem. Czuje sie tu obco, ale w glebi serca wiem, ze to jest moj dom. Potrzeba mi jeszcze troche czasu, zeby sie przyzwyczaic do rzeczywistosci.
Jutro przyjezdza Ony. Boje sie naszego spotkania, bo wiem, ze tym razem spotykamy sie na nowo- oboje sie zmienilismy, a ja szczegolnie wszystko poprzestawialam sobie w glowie. Wciaz mam zamrozone uczucia, ale Ony mi powiedzial, zebym sie nie martwila, bo on bedzie sie szczegolnie staral, zebym poczula sie szczesliwa. Wierze mu i czekam na to co bedzie. A w sercu czuje radosc i ekscytacje. Zaczynam nowe zycie przeciez.